Tej niedzieli drodzy parafianie posłuchacie przypowieści o Żubrze co lubił się przypalać na ciemno-złotawy kolor. Waszmość przybył do żubrzej rodziny parę lat temu. Od samego początku wyróżniał się spośród swych braci bursztynowym kolorem przybranym w uroczą piankę zamieszkującą górną taflę piwa. Jak na koncernowe rodziny rozpadała się ona z gracją, ewoluując wpierw w duże bąble by przemieniać się później w drobne pęcherzyki. Co wprawiało w osłupienie ciekawskich świata piwoszy to pięknie osadzające się bąbelki na ściankach kufelka. Zapachem swym cieszył gości wnet przybywających. Odróżniał go aromat przypalonego słodu połączonego z lekką nutą kukurydzy. Jednak jego najważniejszym elementem, który zostanie zapamiętany to obojętność zapachowa. Tym, którzy myślą, że podobnie musi smakować trzeba oddać należne honory. Bracia i siostry, nasz dzisiejszy bohater przypowieści zawiera w sobie delikatnie słodkawą cząstkę, wyczuwalną w drugiej fazie kosztowania. Wzmacnia się ona wraz z przepływającymi naraz bąbelkami. Gdy kurtyna smaku opadnie wtem wchodzi wątła goryczka, ale przepędzana jest przez następną falę słodyczy. Ciężko odnaleźć w nim nuty smakowe, który miałyby odpowiadać za ,,mocny intensywny smak” jak podaje treść zamieszczona na butelce. Jednakże powiadam Wam, owy Żubr jest charyzmatyczniejszy i pokorniejszy, nie szukający gniewu piwosza. Chwała mu za to.
Zapach 8;
Smak 8,5;
Wygląd 8,5;
Ogólnie 8,5.
(w skali piw koncernowych)
Wielkopolski Piwosz
Czy można wyobrazić sobie doskonalszą porę do spożycia piwa, aniżeli po długim, prażącym nieznośnym trzydziesto-kilko stopniowym upałem dniu? Czy inne niż takowe okoliczności mogłyby się okazać zacniejsze a bardziej pobudzające kubki smakowe i pragnienie? Dumnie muszę stwierdzić, iż nie istnieją – tak więc zapewniłem naszemu (nie)przyjacielowi żubrowi warunki zgoła idealne. Rogacizna ma jednak wrodzoną wredotę, tak więc moje zaproszenie na padół piw pijalnych zostało brutalnie zdeptane. I okraszone dodatkiem w postaci placka na samiutki, naszej relacji, koniec. Czyże więc podpadł ( jeżeli nie przepadł ) mi bizon europejski? Prościej byłoby zadać pytanie odwrotne: czym nie podpadł? Nad udzieleniem do owego odpowiedzi głowiłbym się chwil kilka ( dłużej niż brązowy wielkolud żuje spory kęs trawy, czy marnuje czas na chwytne reklamy ) wreszcie udzieliłbym odpowiedź, obarczoną dość poważnym uwarunkowaniem. Posłuchajcie: otóż piana w pierwszych trzydziestu sekundach ( 30! – włączyłem stoper ) jest. Spodziewaliście się czegoś więcej? Hola, hola amigos! Przecież to „Niedziela ze Szwagrem” tutaj sama obecność piany to cud. Powiem Wam szczerze: znudziło mi się „zjebywanie” ( błagam wybaczcie wulgaryzm, ale ten nadaje się idealnie ) koncernowych wyrobów w sposób zdecydowanie ich niegodny – zbyt wyniosły i pomysłowy – one same wszak od tych dwóch przymiotników stoją jak najdalej. Powiem więc prosto: smak i zapach przywodzą na myśl okoliczny warzywniak – woń oddaje go w stu procentach ( wzbogacona o pana Mirka leżącego podeń z Tatrą w ręku – znaczy się przetrawionego piwa ), smak to istna kalarepa, zmieszana z mydlinami i nadmierną, powodującą zgagę, kwasotą. Co, w połączeniu z chemicznie pomarańczową barwą, tworzy połączenie takoż paskudne jak zgagogenne. Gorycz występuje dopiero na długo po przełknięciu i jest ona nieświeża i kukurydziana. Tego nieszczęsnego warzywa, co ratuje ów trunek od gleby, nie można wyczuć nosem. Na (bardzo) upartego można to poczytać jako zaletę – ale czy brak jakiejś nieznośnej cechy w dzisiejszych czasach wypada poczytać na korzyść? Wasz język – Wasza decyzja.
<Piwo z paskudnej puchy>
Zapach 3;
Smak 3;
Wygląd 3;
Ogólnie 3.
Smakosz śląski
- Kraj pochodzenia: Polska
- Kupione: Chata Polska, E. Leclerc;
- Cena: 3 zł,-; 2,39,-