Łezka w oku zdołała mi się zakręcić na samą, nostalgiczną czcionkę. Przywiodła ona piękne wspomnienia, kiedy to, jeszcze dziecięcym, umysłem stanąłem przed wrotami prowadzącymi do krainy metalu. James Hatfield wprowadził mnie w rozległe pielesze królestwa ostrego grania. Cóż za piękna etykieta, parafrazująca jakże wybitną, pamiętną płytę ( wielkiej jeszcze wtedy ) Metallici. Nalałem oczekując czegoś przynajmniej tak dobrego jak Kill’em All – nie byłem na tyle odważny by pragnąć geniuszu elektryzującego Master of Puppets, ale chciałem uniknąć rozczarowania na miarę Przeładowań… I co? Piwowarowie kierowali się zasadą: ” Mama she has told me well” i nie skasztanili nic; może poza pianą ( której brak jak starej, dobrej metaliczy ).

Jedno może podpadać pod paszkwil na miarę Garage – kwasota której ukłucie, niczym nieczysty zgrzyt struny po progu, zwiastowało koncern. Jednak dalsza część solówki pozostaje zaskakująco potężna. Intensywna gorycz sprawia, że ręce same układają się w „diabełki”. Piwo posiada nuty szatańskiej moreli i demonicznego tytoniu – tym smakom, co stwierdzam ze zdziwieniem ( w końcu koncern ), oddałbym duszę – gdybym miał jeszcze jakąś na zbyciu ( wszak bycie szatanistycznym metalowcem zobowiązuje ). W kolorze, zaskakująco przyjemnym, mętnym i bąbelkującym, dopatrzeć się można brzoskwini i moreli – szkoda, że zabrakło tutaj ciemniejszych, czerwonawych nut, by piwo mogło fade to black. W zapachu dominuje niepożądana słodycz – jak Britney supporująca Metallica’e, ale nie wszystko może być idealne w koncernowym trunku, bo, z definicji, przestałby być koncernowy. Pozostaje zanucić what I’ve felt i zamknąć piwo w szufladkę oceną zwaną, której metal od zawsze stara się wymknąć.
Zapach 6;
Smak 9;
Wygląd 9;
Ogólnie 8,8;
Smakosz śląski
- Kraj pochodzenia: Polska;
- Kupiono: Carefour;
- Cena; 3,99;
