Choć od wizyty w Białej Małpie oraz położonej tuż obok Fabryki Burgerów minęło już parę tygodni nie omieszkam odpuścić opisu tak przyjemnego miejsca. Pub ten położony jest w samym centrum Katowic (ul. 3 Maja 38), prostopadle do dworca PKP. Podróżni mający przesiadkę nie będą narzekać, spacer z peronu do pubu nie zajmie więcej niż 8 minut. A gdy już znajdziemy się w podwórzu przyjdzie podziwiać piękny mural umieszczony w centralnym punkcie placu. Otoczony on jest pięknymi, klasycznymi dla Śląska kamienicami, dla mnie stanowiących swoisty symbol tej górniczej krainy.
Jednak przed wejściem do Białej Małpy udaliśmy się do położonego lokalu obok, a mianowicie Fabryki Burgera. Nie trudno się domyślić, że lokal specjalizuje się w serwowaniu nowofalowych pysznych burgerów. Menu było naprawdę bogate, a ceny odpowiadające położeniu.
Lokal urządzony jest w nowoczesnym stylu, skórzane kanapy przynoszące na myśl amerykańskie lokale, obicia w kolorze soczyście wysmażonej wołowiny, a także śląskie, industrialne malowidła na ścianach sprawiają, że pobyt w tym miejscu jest przyjemny. Tego dnia wybrałem klasycznego burgera (nie, żeby był najtańszy!). Prezentował się zachęcająco. Bułka była solidnie wypieczona, nawet trochę za mocno wysuszona, mięso delikatnie doprawione co pozwalało się skupić na odbiorze jego smaku choć oddać muszę, że lubię solidniej doprawione. Dobre choć brakowało mi tej myśli, która by mówiła, że to kapitalny burger.
Frytki smaczne, złociste i chrupiące, w sam raz! Surówki nałożono symbolicznie, do żołądka nie zdążyła dolecieć 🙂
Po napełnieniu żołądka smaczną bazą należało teraz tylko uzupełnić życiodajne płyny. Przemyślni przedsiębiorcy nie zmuszają nas do dalekiej podróży, odległość 5 metrów w spokoju wystarcza na dostanie się do chmielowej oazy.
Nad wejście wisi szyld z tytułowa małpą, trzeba jej oddać, że wygląda inteligentnie i przebiegle. W środku znajduje się zatłoczona przestrzeń, mimo praktycznie braku ludzi o tej porze lokal wydawał się ciasny. Jednak jak się okazało o miejsce nie ma co się martwić, po schodach można udać się na przestronne i duże piętro.
Nadszedł czas wyboru piwa, chwile te nigdy w moim przypadku nie trwają krótko. Rozmyślania zajęły parę minut, ich wynikiem okazał się wybór Gratzhainer’a z Kingpina i Freigeista. Jest to kwaśny Grodzisz. Tak dokładnie, połączenie odlotowe i do tej pory niespotykane na mej drodze. Aromat zdecydowanie należał do stylu grodziskiego: wędzony, przyjemnie i solidnie! Przejął od solidnie całą moc, nie dał wyzwolić się choć odrobinie kwaskowatości. Natomiast w smaku już tak łatwo nie było, choć nadal zdecydowanie grodziszowy i pszeniczny pozwalał w sobie wyczuć kwaskowatość, przedziwnie pasująca do stylu.
Smakosz wybrał także produkt Kingpina, a mianowicie Gosebustera (recenzja po kliknięciu!). Jednak był nim rozczarowany, nie przypominał w ogóle cudnego eksperymentu kosztowanego w wakacje. Sprawiał wrażenie piwa, z którego uleciał duch craftu…Na kranach w pubie jednocześnie może mieścić się do 20 piw, ilość naprawdę zacna!
Na tym nasze kosztowanie musieliśmy zakończyć, pora jeszcze była dosyć wczesna, a dzień miał być długi. Lokal warty odwiedzenia i polecenia, czerwona cegła wspaniale nawiązuje do charakteru okolicy, ciemne drewno świetnie współgra z wystrojem. A do tego ogromny wybór piwa, pysznego piwa. Idealna poczekalnia na odjeżdżający pociąg…
Wielkopolski Piwosz