Dawno już pogrzebałem bycie pewnym czegokolwiek. Pochowałem twierdzenia, nawet nie zachowując żałoby – zapakowałem do pudełka po zapałkach i odprawiłem im pogrzeb pająka niegodny. Teraz, nawet gdy na końcu zdania pojawia się kropka, tonę w pytaniach. Wcale nie takich górnolotnych, takich zahaczających o sens wszechrzeczy i wszechmyśli (choć te zadaję, zadawałem i będę zadawać) – też nie takie przyziemne, o przyszłość, o jutro, o to co z tą Polską. Odpowiedzi na te pytania również zostały już sformułowane w stosach książek o płonących utopiach, o błędnych myślowo dystopiach czy w satyrach przesiąkniętych mądrością śmiejącego się przez łzy. To pytania o piękno spędzają mi sen z powiek, bo tak trudno jest mi je formułować – dokopując się do głęboko skrytego uroku można go spłoszyć barbarzyńskim pytajnikiem. Ukracając te herbatystyczne wywody, jest jeszcze jedno pytanie, które dzisiaj, w ten pełen wytchnienia od przeklętej gwiazdy dzień, utopiony w naparze co złoty jest w środku i przy tym piwie tak innym, zrodziło się w mojej głowie: czy nie zamieniłem tego miejsca w myślodsiewnię dla biednej, umęczonej pod dziewięcioma głosami głowy? Następnie: czym jest dla mnie piwo? Czy tym pięknem widocznym wszem i wobec – tylko doskonałością smaków, rzemiosłem a nie sztuką? Nie. W mojej walce z wiatrakami, by „usztukowić” życia Obywatelek i Obywateli, na brodę Odyna i siedmiu muz moich Wianki, nie! To jest miejsce na wywody, które budzi spożywane piwo – swoim smakiem, swoją duszą i ukrytym pięknem. Czy prawdziwą krasę można zaleźć tylko skrzętnie schowaną? Umiłowałem sobie właśnie te, tajemnicze, schowane pod korzec piękno, cud patrzenia z innej, własnej strony – moja odpowiedź więc brzmi: tak?
Piwo, które było żyzne w pytania – tak jednym słowem opisałbym ten trunek. Co to za smak, ta kwiatowa gorycz z nutami wiśni oraz lekko przypalonego karmelu? Tafla napoju milczała, nawet nie wymownie, tylko tak… jak to piwa mają w zwyczaju, gdy nie jest się szalonym. Jak zmieściło się w Tobie tyle frenetycznie upalonych ziaren kawy – palonych razem z pieprzem i papryczką chilli (tak dziwnie ostro-pieprzna była to gorycz w pierwszej fazie przełykania)? Trunek puszcza nieśmiałe oko w moim kierunku?
Nie, to tylko bąbel piany zamienił się w muzyczne „pyk”. Jakim cudem piwowarowie wpakowali i zjednoczyli w czerni trunku kakao oraz grejpfrut (tak, gorycz i kwaśność niczym z tego cytrusa oraz końcówka z wanilią oraz czekoladą 90%)? Etykieta wcielająca się w Lemmy’ego tak dosadnie, że niemal będąca zaklęciem wskrzeszenia, pozostaje nieruchoma. Dlaczego i jak, mój nos bombardowany jest i karmelem i kakao i wanilią i pomarańczą? Wydawało mi się, że trunek ledwo wstrzymuje uśmiech, walczy z kącikami ust uciekającymi w górę. Jakby cieszył się moim procesem odkrywania piękna. Rozochocony wwąchuję się i pytam dalej: drzewo? Nie, sam sobie odpowiadam. Beczka, też nie… nawet nie pytam tylko błądzę po własnym umyśle (jakże częsta praktyka!) Ziemia? Blisko, blisko. To coś ordynarnie dziwacznego: pokropiona delikatnie szczypiącym alkoholem ziemia, w którą ktoś wbił beczkową klepkę. Piwo wybucha śmiechem istoty, która poszukując piękna właśnie je znalazła. Zagwozdkowo i urokliwie. Lemmy, oj Lemmy – jakiego doczekałeś się epitafium, ty przepity bałamutniku, z głosem jak warkot silnika pracującego na whiskey.
Zapach 10;
Smak 9;
Wygląd 9;
Ogólnie 10.
Smakosz śląski
Kraj pochodzenia: Polska;- Kupiono: Tabakiera, Gliwice;
- Cena: 9zł.